Dziś relacja prawie na żywo z kotłowni w której mój małżonek walczy z plastikowymi niebieskimi rurkami… A było tak.
Zachciało nam się zrobić wcięcie w rurze między zbiornikiem hydroforowym a filtrem w celu wyprowadzenia niefiltrowanej wody do podlewania ogrodu. Kupiliśmy plastikowe kształtki i calowy zawór, resztę dokompletowaliśmy z naszego magicznego kartonu z hydraulicznymi skarbami. Postanowiliśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i przy okazji całej tej operacji odmulić zbiornik hydroforowy. Założyliśmy półcalowy wężyk do zaworu znajdującego się pod dnem zbiornika i po wyłączeniu pompy wylaliśmy całą jego zawartość na trawnik (o była trzecia pieczeń). Po opróżnieniu zbiornika Ryś zabrał się za demontaż rury i wykonanie wcinki. Montaż plastikowych rurek do zimnej wody jest trywialny. Kształtki są plastikowe. Na rurę zakłada sie nakrętkę (na zdjęciu błękitna) i obręcz zaciskową(na zdjęciu biała). Końcówkę rur, po nasmarowaniu pastą (taką jakiej używa sie przy składaniu kanalizacji z rurek pcv) dla lepszego poślizgu wciska sie rurę w kształtkę, zacisk stabilizuje się tak, aby unieruchamiał oring uszczelniający, lub po prostu przylegał do kształtki (trochę się to różni w zależności od producenta) i dociska się wszystko nakrętką.
Tak więc została zrobiona wcinka w postaci trójnika i to nie zajęło Rysiowi wiele czasu. A uporał by się z tym jeszcze szybciej, gdyby nie to, że źle mu odmierzyłam rurki i musiał jedna docinać jeszcze raz.
Żeby móc napełnić zbiornik hydroforowy ponownie należało jeszcze zamontować zawór zapobiegający wylewaniu się wody przez powstałe odgałęzienie. Zawór zwykły calowy, podłącza się do plastikowych rurek za pomocą specjalnych adapterów, które się montuje na włosie i pastę tak jak metalowe kształtki.
Ryś zmontował zawór i cały skomplikowany układ za zaworem.Po co ten układ? To na wypadek jak nam przyjdzie ochota przed zima zapowietrzyć tę gałąź i zabezpieczyć ją przez mrozem. W końcu ma ona obsługiwać zewnętrzne ujęcia wody i prawdopodobnie w przyszłości układ do podlewania ogrodu.
Tak więc zaraz za zaworem Ryś wkręcił trójnik. Na lewo kolanko, mufa z redukcją do 1/2 cala dalej będzie kranik, którego nam zabrakło, więc wkręcimy go przy najbliższej okazji. Na prawo odchodzi mufka i adapter i dalej będzie biegła plastikowa rurka do garażu i na ogród. Na końcu będzie zawór i giętki wąż a w przyszłości pewnie rurki i zraszacze. Idea jest taka. Przed nadejściem mrozów główny zawór trzeba będzie zamknąć. Po otwarciu zaworu na dworze i kranika w kotłowni cała woda znajdująca sie poniżej zaworu po prostu sobie wypłynie i rurka pozostanie na zimę praktycznie pusta. Kiedy zainstalujemy na ogrodzie zraszacze woda pewnie nie będzie chciała sama wypłynąć, więc do kranika trzeba będzie podłączyć sprężarkę i przedmuchać instalację.
Po zmontowaniu całości przyszła pora na próbę szczelności. Wszystko szło dobrze do ciśnienia około 3 bar, kiedy to połączenie na jednej z kształtek puściło. Przerwaliśmy pompowanie. Ryś wściekły bo puściła kształtka, której nie chciałby wykręcać, bo tkwiła w zbiorniku hydroforowym. Zrzuciliśmy wodę na trawnik. Rozkręcił zacisk, poprawił oring skręcił aż soki płynęły z plastiku. Niestety, puściła znów. Dawno już minęła północ, ja na werandzie zastanawiam się co jest nie tak, Ryś w kotłowni po raz kolejny rozłącza rurki. Jeden rzut oka na złączkę i już wiem. Zmęczenie i późna pora spowodowały, że z uporam maniaka zakładał zacisk odwrotnie. Po prawidłowym skręceniu zacisku układ pomyślnie przeszedł próbę ciśnieniowa i tym sposobem już przed drugą mogliśmy prace uznać za zakończoną.