No i klamka zapadła. Przystrzygłam orzecha włoskiego. Postanowiłam pozbyć sie sześciu najniższych gałęzi. Najniższe zaczynały się jakieś 50 cm nad ziemią. Stanowczo za nisko. Obcięłam więc tak, by pierwsze korona zaczynała się na wysokości około 120 cm.
Co do przycinania orzecha włoskiego, szkoły są dwie. Jak to mówią falenicka i otwocka. Jedna mówi ciąć na przedwiośniu, druga mówi tylko w sierpniu bo wtedy orzech nie płacze i można go zabezpieczyć przed chorobami na które jest wielce podatny. Ponieważ o tej drugiej szkole dowiedziałam się jesienią, kiedy już i tak było za późno, zdecydowałam się na cięcie teraz.
Orzech oczywiście trochę płacze i jutro będę oglądać, czy pasta (funaben z dodatkiem miedzianu) się utrzymała i ewentualnie poprawię. Nie chciałam, żeby wiosną, kiedy orzech ruszy, inwestował t sześć konarów, które i tak szły do wycinki. Niech się lepiej zajmie pozostałymi gałązkami. Zostawiłam nieco dłuższe kikutki, które skrócę w sierpniu i tym samym usunę tkankę, która być może czymś się teraz zapaskudzi.
O! Tak to sobie wydumałam.