Właściwie wszystko co miałam zaplanowane do zrobienia w ogrodzie mogę sobie z czystym sumieniem odhaczyć jako wykonanie.
- Wszystkie przywiezione z Wyszyn kwiatki zostały posadzone. Oczywiście miejsca na dotychczas zorganizowanych rabatkach nie dało się dla wszystkich znaleźć, więc zostały zorganizowane nowe (hmmm będzie więcej do pielenia). Ponieważ moje drzewka owocowe nie lubią konkurować z obrastającą je wokół trawą a Ryś nie lubi jeździć wokół nich kosiarką zorganizowałam małe klombiki wokół pni. Oczywiście Ryś ma nadal slalom gigant na trawniku, ale nie musi się przytulać do drzewek a ja miałam gdzie posadzić narcyzy, pierwiosnki przebiśniegi i odzyskane z trawnika samosiewy stokrotek. Barwinek wylądował na na rozmnażanie tzw „przyszopiu”, czyli w moim przypadku przy kompoście. Dla malw Ryś urządził mi świetną rabatkę przy murze śmietnika, reszta wylądowała pod ścianą pokoju gościnnego.
- Przekopywania tulipanów zaniechałam. Nie mam naszykowanych sadzonek astrów i nagietków a tam się jesienią tyle tego wysiało i ładnie powschodziło, że szkoda mi tego rujnować. Straciłabym wszystkie siewki i zostałby mi po akcji łysy plac, z którym nie bardzo miałabym co zrobić. Tak więc usunęłam tylko suche liście tulipanów i wykopywanie zaplanowałam na przyszłą wiosnę. Będę tylko musiała zadbać, by mieć wtedy naszykowane siewki do późniejszego posadzenia na pobojowisku.
- Strzyżenie trawy i przegląd sadzonek cisów zwaliłam na Rysia. Trochę sadzonek przepadło, ale są rezerwy w skrzynce, będzie można dosadzić. Z resztą Ryś zeznaje, że z tych co wyglądały na martwe część po odsłonięciu odżyła. Hmmm. Zobaczymy
- Podobnie przesiewaniem komposty zajął się Ryś. Niestety posiadana przez nas rafka jest nieco za gęsta i niewiele komposty dało się uzyskać. Ledwie dwa worki. No ale przynajmniej w kompostowniku znów jest porządek. Pozostałości po przesianiu zostały ładnie poprzekładane warstwami świeższego urobku i pracuje w jednaj komorze, podczas gdy druga jest pusta i naszykowana na przyjęcie towaru. Część materiału postanowiliśmy złożyć na pryzmie obok kompostownika, żeby mieć materiał do mieszania ze świeżym urobkiem. Uzyskany czysty kompost, chyba rozrzucę po trawniku. Trzeba będzie kupić albo zrobić rzadszą rafkę, żeby w przyszłości łatwiej się przesiewało kompost.
- Pielenie zagonków prawie kończę. Zostało mi pół rabatki położonej przy południowym ogrodzeniu. Jak pogoda dopisze powinnam uwinąć się w jedno najwyżej dwa przedpołudnia.
- Z mszycami nie walczę, no nie wliczając sporadycznych prób strząchnięcia ich jeśli zauważę, że gdzieś jest ich naprawdę sporo. Okazało się, że nie jest ich aż tak dużo jak to bywało we wcześniejszych latach. Tak więc roślinki wspomagane przez naturalnych zjadaczy mszycy powinny poradzić sobie bez problemu. Ku mojemu zaskoczeniu mszyc prawie nie ma na drzewkach owocowych i nie zauważyłam ani jednej na łubinach. A już zamierzałam łubiny zlikwidować, gdyż notorycznie były gnębione przez mszyce i przez to brzydko wyglądały. Widocznie chłodny i mokry początek maja mszycom nie służył
Z innych niezaplanowanych wcześniej prac mogę odhaczyć:
- Wystawiłam wiadra z daliami. Trzeba mi jeszcze posadzić dalie miniaturowe. Im szybciej tym lepiej.
- Posiałam macierzankę piaskową i rozchodnik (hmmm… nie pamiętam jaki ). To świetna roślinka na moje warunki i będzie się ładnie prezentować.
- Ryś wystrzygł trawnik. Trochę późno, bo padające deszcze nie pozwalały na ścięcie w terminie. Trawa była nieco przerośnięta. Naprodukował strasznie dużo skoszonej trawy, która się teraz suszy przed ułożeniem na pryzmę kompostową.
- Zrobiłam przegląd poziomek. Już mają sporo owoców, które niedługo zaczną dojrzewać. Kępy są spore i jesienią trzeba będzie je podzielić.
Jak widać ostatnio dużo czasu spędzam w ogrodzie. Na szczęście córka mi na to łaskawie pozwala. Na ogół daje się spacyfikować i bez protestów umieścić w mei tai. Tym sposobem mam ją zawsze na oku, a właściwie na plecach i mogę skupić się na pracy. Oznacza to oczywiście gimnastykę z obciążeniem (ponad 9 kg), ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Wprawdzie ukradkowe spojrzenia sąsiadów sprawiają czasami, że czuję się jak Buszmenka, ale co mi tam… W końcu wilk syty i owca cała. Znaczy się dziecko bezpieczne i zadowolone a ogród w miarę utrzymany.